Gdy byłam małą dziewczynką już wtedy lubiłam eksperymenty w kuchni. Początki zaczynały się właśnie na kanapkach jak to wiadomo, młodej rybie nie dane było uświadczyć możliwości kuchenki gazowej bo gdzie kilkuletnie dziecko do ognia i wogóle. Moim synonimem hamburgera wtedy była taka "super-kanapka" wieloskładnikowa. Najczęściej wyglądała ona tak: wersja de luxe była w bułce, cebula, wędlina, ser, pomidor i majonezy, ketchupy, musztarda co lodówka dała :) Mortadela panierowana? A czemu nie! Wszyscy je lubili :)
Z biegiem lat trochę zapomniało się stare zwyczaje ale... kiedyś zrobiłam taką mężowi i oczy miał jak pięć złotych i super-kanapka urosła do rangi "saszetki", którą uwielbiam z ostródzkiej "Atlanty" pomimo, iż Pani z obsługi zawsze coś pomyli albo sos inny albo mięsko :D Ale... modyfikacje super-kanapek były nie tylko na poziomie mięsa, czy to filecik czy wędlinka ale przybierały formy fit (z kiełkami) po wersje "paszczy nie otworzę" :) Im więcej tym lepiej. Albo kanapka - zgadnij kotku co mam w środku :)